Zdarzyło Ci się kiedyś czuć ucisk w klatce piersiowej, mimo że serce było zdrowe? Albo bóle brzucha, choć lekarze nie potrafili znaleźć żadnej uchwytnej przyczyny? Może odczuwałaś zmęczenie, którego nie tłumaczyła żadna infekcja czy choroba? W takich chwilach często pada jedno słowo: „nerwy”. I choć bywa ono wypowiadane z lekceważeniem, to właśnie za tym prostym określeniem kryją się skomplikowane mechanizmy, które łączą naszą psychikę z ciałem w sposób głębszy, niż zazwyczaj przypuszczamy. Choroby psychosomatyczne nie są wymysłem ani „fanaberią”. To bardzo realne dolegliwości fizyczne, których źródło leży w psychice — w przeżywanych emocjach, stresie, lęku, a czasem także w traumie, która nigdy nie została wypowiedziana. Ciało i psychika tworzą jedność, choć w medycynie wciąż zdarza się je traktować osobno. A przecież nikt z nas nie istnieje w oderwaniu od swojego życia wewnętrznego.
Współczesna psychologia i psychiatria mówią wyraźnie: nasze emocje mają wpływ na ciało. Gdy doświadczamy długotrwałego stresu, układ nerwowy i hormonalny wchodzą w stan podwyższonej gotowości. Serce bije szybciej, żołądek się kurczy, a mięśnie napinają się, jakbyśmy mieli zaraz uciekać. Kiedy jednak ten stan trwa tygodniami, miesiącami, a czasem nawet latami — organizm przestaje sobie z nim radzić. W efekcie pojawiają się objawy: ból, kołatanie serca, duszności, bezsenność, biegunki, zawroty głowy, a czasem nawet paraliż czy utrata przytomności. Wszystko to może być wynikiem przeciążenia psychicznego.
Powszechny problem
Statystyki nie pozostawiają wątpliwości: według danych Światowej Organizacji Zdrowia, około 20–25% pacjentów zgłaszających się do lekarza pierwszego kontaktu cierpi na objawy, których nie można jednoznacznie przypisać chorobie somatycznej. W badaniach prowadzonych w Europie nawet co trzecia osoba ma symptomy o charakterze psychosomatycznym, takie jak zespół jelita drażliwego, przewlekły ból mięśni czy uczucie duszności bez przyczyny fizjologicznej. To zjawisko nie omija również Polski — tu również coraz częściej mówi się o „somatyzacji stresu” i jej kosztach zdrowotnych i społecznych. Co ciekawe, choroby psychosomatyczne znacznie częściej dotyczą kobiet. Nie tylko dlatego, że są one bardziej wrażliwe emocjonalnie — to uproszczenie, które nie oddaje całej prawdy. Kobiety po prostu częściej wsłuchują się w swoje ciało, a także częściej doświadczają przeciążeń wynikających z pełnienia wielu ról jednocześnie: matki, pracowniczki, opiekunki, partnerki. Psychosomatyka staje się więc także lustrem, w którym odbija się współczesne tempo życia, presja społeczna i nasze niezaspokojone potrzeby emocjonalne.
Jednym z najbardziej znanych przypadków psychosomatyki jest zespół jelita drażliwego — schorzenie, które może objawiać się bólami brzucha, zaparciami, biegunkami i wzdęciami. U części osób objawy te nasilają się w stresujących momentach: przed egzaminem, ważnym spotkaniem, czy po kłótni z bliską osobą. Lekarze mówią wówczas: „nic poważnego”, a pacjent czuje się niezrozumiany. Bo dla niego to nie „nic” — to realne cierpienie, które wpływa na jakość życia. I właśnie dlatego warto mówić o tym głośno. Nie chodzi jednak o to, by wszystko „zwalać na psychikę”. Nie możemy bagatelizować objawów fizycznych tylko dlatego, że nie pasują do żadnej znanej choroby. Psychosomatyka to nie wykluczenie medycznych przyczyn, ale raczej zaproszenie do spojrzenia głębiej — poza wyniki badań, do świata emocji, relacji, osobistej historii. To tam często kryje się odpowiedź.
Problem systemowy
Wielu specjalistów, zarówno lekarzy, jak i psychologów oraz psychoterapeutów, podkreśla dziś wagę zintegrowanego podejścia do zdrowia. Coraz więcej mówi się o terapii poznawczo-behawioralnej, która pomaga zrozumieć, jak nasze myśli wpływają na ciało. Popularność zyskują także praktyki uważności (mindfulness), relaksacja, joga czy psychoterapia skoncentrowana na ciele. Wszystko to pokazuje, że zdrowie nie jest jedynie brakiem choroby — to równowaga między ciałem, umysłem i emocjami. W jednym z badań przeprowadzonych wśród lekarzy w Europie, ponad połowa z nich przyznała, że brakuje im narzędzi i czasu, by rozmawiać z pacjentami o stresie czy emocjach. Tymczasem właśnie taka rozmowa — spokojna, uważna, bez oceniania — może być początkiem leczenia. Czasem wystarczy, że ktoś powie: „To, co pani czuje, jest prawdziwe. I to ma znaczenie”. Te słowa potrafią przynieść ulgę większą niż tabletka przeciwbólowa.
Nie da się też pominąć wpływu pandemii COVID-19, która jak szkło powiększające uwydatniła problemy psychiczne i psychosomatyczne wielu osób. W badaniach z ostatnich lat zauważono gwałtowny wzrost objawów lękowych i depresyjnych — także wśród osób, które wcześniej nigdy nie miały takich trudności. Pojawiły się nowe formy lęku: przed chorobą, izolacją, utratą pracy. W niektórych grupach, jak wśród personelu medycznego, objawy psychosomatyczne występowały u ponad 60% pracowników. To ogromna liczba i wyraźny sygnał, że nasz system zdrowia potrzebuje nie tylko leków i sprzętu, ale także empatii, wsparcia psychologicznego i edukacji emocjonalnej.
Wstydliwy podział
Pisząc o chorobach psychosomatycznych, trudno nie odnieść się też do bardzo ludzkiego aspektu: wstydu. Wielu pacjentów obawia się, że zostanie potraktowanych jako hipochondrycy, że ich objawy zostaną zbagatelizowane. Czasem mówią: „Wiem, że to tylko w mojej głowie”, jakby to było coś gorszego niż choroba ciała. A przecież głowa to też część ciała — i równie ważna. Dlatego może warto przestać dzielić choroby na „prawdziwe” i „psychiczne”. Może czas zacząć mówić o cierpieniu jako takim — bez etykiet, bez osądzania, z większym zrozumieniem. Bo kiedy ciało mówi, często przekazuje to, czego nie zdążyliśmy wypowiedzieć słowami.
Anna Foltyńska
Psycholożka
Psychoterapeutka w procesie certyfikacji
w nurcie systemowo-ericksonowskim













0 komentarzy